Jeszcze dwa lata temu Wrocław nie miał
żadnej imprezy masowej związanej z horrorami. W zeszłym roku to
się zmieniło, i do listy fantastycznych imprez organizowanych przez
leśnicki Zamek dołączyło Zamczysko. Widać to wciąż było aby
zaspokoić potrzeby fantastycznego miasta, więc dzięki BiblioteceDolnośląskiej liczba ta zwiększyła się do dwóch i powstał Horrorday, z którego relację już zapewne znacie. Więc dziś pora
na opis co się działo na drugim już z kolei wrocławskim konwencie
grozy Zamczysko.
Powracając do młodości...
Jak przystało na naprawdę straszną
imprezę, całość miała być imprezą nocną, a nie dzienną, choć
pojęcie to zostało dosyć szeroko zinterpretowane. Tak więc w
sobotę już po godzinie 13-tej pojawiłem się na zamku, gdzie na
progu gości witał jeden z wrocławskich zombie, być może bohater
zapowiadanych na kwiecień Szczurów Wrocławia. Gdy udało się już
uciec powitalnym uściskom, obłapywaniom i próbie wymiany się
mózgami (na którą oczywiście nie mogłem sobie pozwolić), to bez
problemu udało mi się dostać do sali prelekcyjnej, w której
Szymon Makuch przedstawiał przedwojenne eksperymenty odmładzające
i ich wpływ na literaturę. A metody (oprócz diety mlecznej)
polegały głównie na wymianie „zużytych” elementów ludzkiego
ciała na nowsze, poczynając od krwi poprzez wycinanie jelita
grubego czy wymienianiu jąder starszym ludziom na pochodzące od
młodych człekokształtnych. Chociaż efekty kuracji prześmiewczo
dawały się skomentować „duże koszty, mało małp”, to próby
te nie pozostały niezauważone ani przez ówczesną prasę, ani
przez literaturę. A więc było o nadzwyczaj inteligentnej małpie,
która obserwuje jak nagle starzeją się małpy podstępem zabierane
do tajemniczego budynku, a następnie odkrywa tajemnicę i... po
zorganizowaniu w kolonii buntu godnego późniejszej „Planety
Małp”, wykonuje podobny zabieg jednak tym razem na miejsce małpich
organów nie najmłodszego już osobnika wstawiając organy któregoś
z młodych lekarzy. Zauważony został także problem poszukiwania
celu życia w przypadku, gdy ono nigdy się nie kończy i o
nieprzewidywalnych aspektach odmłodzenia, jak np. utracie przyznanej
już renty czy zabraniu do wojska człowieka, który dzięki takiemu
zabiegowi odzyskał młodzieńczą sprawność.
Niestety, członek Trickstera miejsca
musiał ustąpić Zbigniewowi Woźniakowi, właścicielowi Muzeum
Horrorów w Wojnowicach, który przedstawiał swoją książkę. „Oko
zła” to zbiór 4 opowiadań, których akcja powiązana jest ze
wspomnianym muzeum, niestety, sposób w jaki zaprezentował ją autor
sugeruje raczej, że to jakaś sensacyjna bajka dla młodzieży
nieudolnie naśladująca przygody Pana Samochodzika. Równocześnie
przaśny język autora sprawił, że z listy atrakcji które chciałem
zobaczyć na Zamczysku wyleciała także jego prezentacja na temat
samego muzeum.
Cthulhuanizm konkurencją dla jedaizmu?
Na konwencie grozy nie mogło obyć się bez okultyzmu... |
Tak więc kolejną atrakcją godną
zauważenia była prelekcja Mikołaja Kołyszko, przyrównująca
dzieło Lovecrafta do... religii. I jak pokazały przeprowadzone
przez niego badania, dzieło udającego ateistę twórcy Cthulhu
idealnie wpasowuje się w opisane przez Rudolfa Otto wzorce świętości
i religijności, z kolei ciężko wyodrębnić jakieś wyraźne
różnice. Niestety, tempo mówienia Mikołaja przypominające
karabin maszynowy wypluwający łuski od pocisków, połączone z
mnóstwem słów trudnych dla przeciętnego czytelnika, włącznie z
łacińskim zwrotami religioznawczymi sprawiały, że wystraszony
umysł miał poważne problemy z nadążaniem za tokiem wypowiedzi
autora... doskonale odprężającą odskocznią okazała się
prezentacja katalogu lęków i fobii jakie gnębią współcześnie
nasze społeczeństwo. A więc obok znanej chyba każdemu paniki na
widok pająków czyli arachnofobii można było się dowiedzieć o
ludziach którzy boją się chodzić, jeździć samochodem czy
pakować się przed wyjazdem. Okazało się jednak, że taką samą
jednostką chorobową jak strach przed pająkami może okazać się...
lęk przed chodzeniem do szkoły. I tak jak Toy u Ziemiańskiego
wykorzystuje religię aby urwać się z jednostki wojskowej na kilka
dni i zdobyć alkohol, tak i sprytny uczeń ma już wspaniałą
wymówkę do niechodzenia do szkoły.
Przestępcy na wieczność potępieni
A później przyszła okazja posłuchać
o śląskich nieumarłych. Można było się więc dowiedzieć kim
był Wiederganger (zmarły odwiedzający krewnych po swej śmierci),
Nachzehrer (zmarły pożerający siebie po śmierci, co tłumaczyłoby
odgłosy mlaskania na cmentarzu nocą) czy Neuntater, dziecko zmarłe
w okresie niemowlęcym i zabierające ze sobą do grobu kolejnych 9
krewnych.
Zastanowić by się można było, skąd
się więc tacy nieumarli brali? Zazwyczaj do takich „aktów
nieumierania” dochodziło w przypadku śmierci samobójców i
dzieciobójczyń, lecz mogło także dotyczyć przestępców zabitych
za swe uczynki. Właśnie dlatego szubienicy nadawano magiczną rolę
bramy pomiędzy światem żywych a światem zabitych złych, zwanych
także demonami. Dodajmy, że problem „powrotników” próbujących
przedłużyć swoją egzystencję kosztem żywych traktowano tak
poważnie, że ich rozwiązaniem zajmowali się specjalizowani
radnicy, a nawet rady miejskie.
Oryginalna zasłona okienna... czy może jednak ukryte przejście na cmentarz? |
Człowiek który pozwolił demonowi się opętać...
i obudził się spętany
i obudził się spętany
Mikołaj aż się złapał za głowę jak pomyślał jakie to straszne... |
Po kolejnej prezentacji warto byłoby
dla odmiany zmienić sposób poznawania straszności tego świata,
więc dla odmiany odwiedziłem panel dyskusyjny o powiązaniu
religijności z horrorami. Chociaż w panelu uczestniczyły 4 osoby,
to większość uwagi skupiał wspomniany wcześniej Mikołaj,
człowiek który (jak sam o tym wspomina) pozwolił opętać się
przez sen demonowi i obudził się całkowicie sparaliżowany. Po
dodaniu faktu, że pierwsze horrory czytała mu do poduszki starsza
siostra, którą bawiło jak jej młodszy braciszek się boi, aż
dziwne, że w końcu Mikołaj wyrósł na tak wielkiego pasjonata
literatury grozy. I choć Mikołaj wiele miał do powiedzenia, to
tempo wyrzucania z siebie słów przypominające jak już wspomniałem
karabin maszynowy wypluwający puste już łuski sprawiał, że
pozostali dyskutanci mieli ograniczone możliwości wypowiedzi.
Jakie menu na kolację,
czyli trup w ciepłym brzuszku czy w zimnej ziemi?
czyli trup w ciepłym brzuszku czy w zimnej ziemi?
Wesoła rodzinka na konwencie grozy |
A żeby dopełnić klimatu grozy, po
północy poszedłem posłuchać Beniamina Muszyńskiego
opowiadającego o kanibalizmie, jego przyczynach i uwarunkowaniach
religijnych. Jak się okazuje, przedstawiane jako ofiara hiszpańskiej
kolonizacji plemię Azteków okazało się równie okrutne i
ekspansyjne jak europejscy konkwistadorzy, a tempo ich ekspansji
wynikało głównie z potrzeby dostarczenia kolejnych ofiar do
bestialskich rytuałów religijnych, do których zaliczało się
chociażby wyrywanie bijącego jeszcze serca czy używanie
zabarwionych na żółto ludzkich skór jako imitacji kwiatów
składanych bogom.
Z kolei inne plemiona stosowały
kanibalizm zamiast pochówku, jakże dziecinnie tłumacząc to, że
przecież zmarłemu będzie lepiej w ciepłym brzuszku niż w ciepłej
ziemi. Było także o „zjadaniu tożsamości”, a więc zjadaniu
kawałka ciała zmarłego po to, aby zdobyć jego wspomnienia. Z
jednej strony było to okazywanie szacunku zmarłym i zapewnienie im
nieśmiertelności – z drugiej przejmowanie doświadczeń i
umiejętności, które pozwolą zjadającemu na zdobycie lepszej
pozycji w stadzie. Dodać należy, że przyzwyczajenia do tego typu
„przechowywania wspomnień” są tak silnie zakodowane w
przedstawicielach tego typu społeczności, że gdy dotarła do nich
europejska kultura i wprowadziła zakaz spożywania zmarłych, to
tambylcy potrafili wyczekiwać, aż na ciele pojawią się larwy
robaków. Bo przecież z jednej strony zjadając takie larwy nie
łamie się przecież zakazu z punktu widzenia Europejczyków, z
drugiej jednak strony – skoro larwa żywiła się ciałem zmarłego,
to w dużym stopniu jest swoistą „reinkarnacją” zmarłego, a
przez to zjadać larwę przejmuje się jego wspomnienia i zapewnia mu
nieśmiertelność. Dodać należy, że zwyczaj ten został nawet
wypraktykowany przez naszego polskiego podróżnika, Wojciecha
Cejrowskiego. Jak się okazuje, jeden z przedstawicieli prymitywnych
plemion sam poprosił go o zjedzenia kawałka jego ciała, gdyż
tylko w ten sposób zjedzony mógł (oczami naszego celebryty)
zobaczyć ocean.
A skoro wspomnieliśmy już o jednym przypadku, to może warto
dorzucić pozostałe przedstawione w trakcie zamczyska? Tak więc
było o wypadku fregaty Meduza w 1816 roku, samolocie linii Fuerza
Aerea Uruguaya który rozbił się wraz z drużyną rugbistów w
Andach czy wreszcie o wielkim głodzie na Ukrainie w latach 1932-33.
Tym, co łączyło te wszystkie przypadki kanibalizmu była
konieczność i głód, czego nie można powiedzieć o dwóch
kolejnych przykładach. Pierwszym z nich był Armin Meiwes, do
którego dobrowolnie zgłosiła się ofiara kanibalizmu gdy tylko
umieścił ogłoszenie w gazecie. Żeby było straszniej, przed
ostatecznym zabiciem swojej ofiary, kanibal zaprosił swoją ofiarę
na ucztę, na której głównym daniem była ugotowana kończyna
ofiary. Ostatecznie Armin Meiwes został złapany i skazany za
zabójstwo swojej ofiary gdy tylko umieścił kolejne ogłoszenie w
prasie. Zdecydowanie więcej szczęścia miał kanibal japoński
Issei Sagawa, który w ramach brutalnej zabawy zabił
niespodziewającego się niczego koleżankę ze studiów, a następnie
ją zjadł. Dzięki bogactwu rodziców udało mu się niekaranym
wrócić do ojczyzny, gdzie wydał książkę ze swoimi
wspomnieniami, stał się gwiazdą i prowadzi nawet własny blok...
kulinarny.
"Prawdziwy głód zaczyna się wtedy, kiedy patrzysz na drugiego człowieka
jak na obiekt do zjedzenia."
Gustaw Herling-Grudziński
Czy wspominałem już może, że w zamkowej czytelni można było przeczytać straszne książki i komiksy? A przy okazji spotkać Czerwonego Kapturka, masową morderczynię przeuroczych wilczków? |
Górska zgroza
Wydawało się, że po strasznej nocy poranek okaże się
sielankowy. Jako autor także bloga Prawie że góry z radością
przyszedłem na prelekcję o przepięknych górach... jednak te
okazały się mordercze dla przebywających w nich turystach, bo po
raz kolejny trafiłem na prelekcję Szymona Makucha, który
rozpatrywał góry w aspekcie horrorów. Jak się jednak okazuje,
większość górskich horrorów wykorzystuje góry jedynie jako
miejsce akcji, które swobodnie dałoby się zamienić dowolnym
innym, traktując je jedynie jako sposób osaczenia bohatera i
odizolowania go od świata zewnętrznego i mogącej iść stamtąd
pomocy. Co prawda gdzieniegdzie wykorzystywane są piękne
landszafciki a równocześnie sielankowy krajobraz ukrywa gdzieś nie
znane zagrożenie, jednak bardzo rzadko wykorzystywany jest w pełni
dualizm gór. Przykładem jest tu chociażby bestia z nawiedzonej
jaskini, którego akcja mogłaby dziać się gdziekolwiek, gdzie
znajdzie się jaskinia lub dowolna inna kryjówka w której mógłby
się schować nasz potwór. Jednym z nielicznych miłych akcentów
jest film Ravenous, który oprócz pięknych bałkańskich gór
czerpie także z lokalnego folkloru.
Aby wrócić do
rzeczywistości, Zamczysko zamykane było spotkaniem z Maciejem
Lewandowskim, które miało być utrzymane gdzieś na granicy
pomiędzy horrorem a rzeczywistością. Bo z jednej strony strach i
zgroza, a z drugiej ujarzmiona piórem pisarza – czyli o kulisach
pisania. Więc z jednej strony było jak powinien wyglądać dobry
horror, a więc o podważaniu zasad poznanego świata robienia
z człowieka bezwolną marionetkę targaną wiatrem losu, o naturze
która ma zawsze rację i bohaterze, który musi dokonać wyborów. I
wreszcie o rozdarciu rzeczywistości a odkryciu przez żonę
przeterminowanego kefiru...
Z drugiej strony – było o polskich
pisarzach, którzy zamiast pisać porządnie zasłaniają się
kalkami, schematami i kategoriami, o epatowaniu seksem, przemocą,
flakami i krwią w książkach czyli (jak to ładnie ujął
prelegent) o „radosnym festiwalu niezrealizowanych fantazji”... słowem, o wszystkim tym, co męczy jednego z autorów horrorów zarówno gdy pisze swe książki, jak i gdy czyta dzieła kolegów po fachu. A ja wciąż mam wątpliwości, czy użycie słowa "straszny" w odniesieniu to komplement sugerujący wzbudzane emocje czy raczej obraźliwy epitet sugerujący jego niski poziom...
Oczywiście, pisząc o imprezach organizowanych przez CK Zamek ciężko nie wspomnieć o warstwie wizualnej. I tym razem nie mogło obejść się bez specjalnego przystrojenia centrum kultury. Jak wspomniałem, odwiedzających Zamczysko witał cieć-zombie, czego nie można powiedzieć o eterycznych upiorach okupujących okna – te raczej mrocznie obserwowały każdego odwiedzającego, jednak na szczęście nie kwapiły się do bliższych kontaktów. Z kolei drzwi do salek prelekcyjnych wyglądały, tak tajemnicze przejścia do świata leśnych koszmarów, zaś w przypadku dekoracji na półpiętrze wciąż nie jestem pewien, czy za dekoracją na pewno stało okno, jak miało to miejsce na Dniach Fantastyki, czy jednak była to brama do mrocznych alejek cmentarnych. I tak jak poziomem przygotowanych ozdób Zamczysko zdecydowanie przebijało Horrorday, to jednak przy tak małej frekwencji mam wrażenie, że ta wcześniejsza impreza ma jednak przed sobą większe wizje rozwojowe...